Gdy w home office, nie wszystko idzie zgodnie z planem

Gdy w home office, nie wszystko idzie zgodnie z planem

Agencja komunikacji marketingowej współpracująca z IMSA International Executive Search, zaproponowała przygotowanie globalnego raportu dotyczącego trendów i zmian, z którymi senior menedżerowie będą mierzyli się w 2019 roku. Na tę okoliczność ja i moi partnerzy z 23 krajów, mieliśmy opracować materiał zawierający nasze przewidywania na nadchodzący rok. Jednym ze wskazanych przeze mnie obszarów, który może piętrzyć trudności w nadchodzącym czasie, jest zarządzanie zespołami pracowników świadczących pracę zdalnie. W dzisiejszych artykule chciałabym jednak poruszyć trudności z jakim mierzy się pracownik w home office. Przyjrzyjmy się temu na moim przykładzie. Wygląda to mniej więcej tak.

Wtorek, 7:30 rano. Dlaczego wstałam tak późno? Dlatego, że wiedziałam, że mam dziś home office i nie muszę spieszyć się w korkach na spotkanie z Kandydatami. Mogę na spokojnie wstać, zjeść śniadanie, przygotować i zawieźć Córkę do przedszkola. Mam czas – myślę, mam czas.

Niestety dość szybko uświadamiam sobie jak bardzo się mylę. Na 9:00 mam zaplanowany Skype z partnerem z Australii. Dzieli nas 10-godzinna różnica czasu, nie wypada się spóźnić, tym bardziej, że on poświęca swój prywatny czas na rozmowę ze mną. Co za kuriozalny pomysł, że w godzinę wyrobię się z wyjściem w domu?! Błagam Zośkę, żeby pomogła Mamusi i w mgnieniu oka założyła buty, ponieważ potwornie się spieszymy. „Mama, Ty ciągle się spieszysz” – słyszę w odpowiedzi. Ma dopiero 3,5 roku, ale mam wrażenie, że właśnie przewróciła oczami i głęboko westchnęła patrząc jak z pośpiechu wszystko wypada mi z rąk. Wybiegamy z domu o 8:45. Na szczęście jestem w tenisówkach, więc mogę byś szybka. Czuję się prawie jak Wonder Woman, pędząc jak wiatr do garażu. Jednak po dogonieniu peletonu samochodów, szybko wracam do ludzkiej postaci. Korków nie przeskoczę, bez względu na rodzaj obuwia.

Stukam nerwowo w kierownicę auta słuchając po raz szósty „Jingle Bells”, które będą grane w przyszłym tygodniu podczas Jasełek w przedszkolu. Zośka ćwiczy refren z tylnego siedzenia. Próbuję do niej dołączyć, ale mówi, że woli śpiewać sama. Wiem już, że nie mam szans, żeby wrócić do domu i zdążyć na Skype. Wdrażam zatem rozwiązanie kryzysowe, czyli Skype z telefonu w samochodzie.

Dostarczam Zośkę do przedszkola, a sama siadam wygodnie w aucie i łączę się z Australią. Połączenie na szczęście jest dobre mimo braku wi-fi. Rozmowa jest bardzo produktywna, toczy się bardzo przyjemnie. Mój rozmówca wykazuje zrozumienie dla miejsca, z którego nadaję, albo po prostu ma klasę i dlatego tego nie komentuje. Nagle rozlega się pukanie w szybę mojego samochodu. Mężczyzna w szarej czapce pokazuje mi, że mam otworzyć okno. Chyba żartuje – myślę. Pokazuję mu dyskretnie ręką, że nie ma takiej możliwości. Dołączam do tego dwa super szybkie ruchy głową, które wyglądają jak tik nerwowy, ale to jedyne na co wpadam, żeby uświadomić mu, że prowadzę już jedną rozmowę i nie mogę uczestniczyć w kolejnej. Ale on o tym wie i ewidentnie nie zamierza stąd odejść. Widzę po nim, że ma w sobie ten wewnętrzny imperatyw wypowiedzenia kilku zdań, które przygotował zanim zapukał w szybę. Trudno, nie mam wyjścia. Przepraszam Australię i otwieram szybę, starając się zachować pokerową twarz. Co słyszę? Ano, że przez „takie jak ja”, on nie miał gdzie zaparkować przywożąc dziecko do przedszkola. Najgorsze, że wiem, że ma rację. Sama udusiłabym „takie jak ja”, które siedzą w samochodach pod przedszkolem i przewijają palcem ekran w telefonie. Tylko, że ja robię to pierwszy raz! Jednak on nie może tego wiedzieć. Nie ma sensu eskalować sytuacji, przepraszam, tłumaczę, że sytuacja jest wyjątkowa i że doskonale go rozumiem. Następnie staram się kontynuować rozmowę z Australią, próbując jednocześnie nie umrzeć ze wstydu.

O 10:15 wracam do domu. Skoro mam dziś home office, zrobię szybkie zakupy w spożywczym. Nie będę musiała zajmować się tym wieczorem. W zasadzie do kupienia mam tylko chleb, biały serek i awokado. Niczego więcej nie potrzebuję, lodówka jest pełna. O 11:00 wchodzę do mieszkania obładowana siatkami. Sama nie wiem jak to się stało, że tyle kupiłam.

Do komputera siadam o 11:30. Ściągam dziesiątki maili, które zdążyły spłynąć od rana. Odpisuję na kilka najpilniejszych wiadomości, a potem nagle czuję, że robię się głodna. Lodówka jest niebezpiecznie blisko. Robię sobie kanapkę i tuż przed połknięciem ostatniego kęsa, mój wzrok pada na podłogę w salonie. Rany, ile kocur naniósł żwirku! Nie mogę przecież pracować w takim bałaganie. Chwytam za odkurzacz i obskakuję nim całe mieszkanie.

Zadowolona siadam z powrotem do komputera. Przeglądam raport na temat Kandydata, który napisała moja Konsultantka. Nagle zza chmur wychodzi słońce. Boże, jak to możliwe, że nie widziałam tego wcześniej? Okna, które ciągną się do samej podłogi, pokryte są dziesiątkami odcisków małych rączek. Biegnę do łazienki po spray do okien. W trzy minuty załatwię sprawę.

Dochodzi 13:00. Koniec żartów. Mam na dziś deadline na przesłanie krótkiej listy Kandydatów. Muszę natychmiast wziąć się do pracy. Przez kolejne 1,5 godziny pracuję jak mróweczka. Ciszę w mieszkaniu wypełnia miarowy stukot palców w klawiaturę komputera. Sprawdziłam dwa raporty, odpisałam na kilka kolejnych maili. Zrobię sobie herbaty – myślę. I może coś zjem? Pracując w biurze często zapominam o obiedzie, a teraz – po prostu go zrobię. Z zachwytem zjadam ciepły, domowy posiłek. Home office jest super!

Dochodzi 15:00. Jak to możliwe, że jest już tak późno? Siadam szybko do komputera i rozpoczynam umówioną rozmowę przez Skype. Rozmawiam z Kandydatką z Krakowa. Zadaję sporo pytań dotyczących jej wyników zawodowych. Jestem skupiona, staram się wybadać na tyle, na ile jest to możliwe, czy jest skuteczna w realizacji celów. W duchu cieszę się, że jestem w moim domowym biurze. Wszystko wygląda bardzo profesjonalnie i na pewno nikt mi nie przeszkodzi.

Nagle słyszę dzwonek domofonu. To się nie dzieje naprawdę… Prawdopodobnie to listonosz, albo kurier. Co robić? Wiem, że domofon zadzwoni przeciągle jeszcze dwa razy. Następnie kurier zadzwoni ponownie do drzwi budynku, a potem do drzwi mieszkania. Uśmiecham się przepraszająco do Kandydatki i proszę o 5 minut przerwy, ponieważ, hmm, zdaje się, że ktoś dobija się do biura. Oczywiście, że do biura…

O 16:15 siedzę przed komputerem i patrzę na 42 nieodebrane maile. Krótka lista Kandydatów, którą muszę wysłać przed końcem dnia, nie jest jeszcze gotowa. Zostało mi 15 minut i muszę biec po Córę do przedszkola. Układam powoli plan na wieczór. Muszę to wszystko jakoś nadrobić.

W drodze do przedszkola, słucham muzyki z miną zbitego psa. Mój dzień był dokładnie taki jak tytuł piosenki Muse, która wybrzmiewa z głośników – „Madness”. Dochodzę do smutnego wniosku, że nie jestem stworzona do home office. W biurze pracuję kilkukrotnie wydajniej. Ale dlaczego? Joshua Homme, wokalista Queens of the Stone Age, zaśpiewał właśnie – „No one knows”.

Monika Ciesielska
Prezeska w IMSA Search Global Partners. Doświadczona konsultantka w rekrutacjach kadry zarządzającej, w tym członków zarządu, oraz lider zespołu rekrutującego w obszarze IT/Tech. Entuzjastka cyfrowej transformacji procesów HRowych. Podcasterka w "Skrzydlaty HR" i "Top Leaders Club".
O mnie